Zapowiedź - Niewolnica i jej Pan
Dzisiejszy wpis powstał ze
względu na opowiadanie.
Ale, ale, przecież ja opowiadań
nie piszę.
Przede wszystkim stąd, że
opowiadania to jednak zasadniczo co innego niż powieść. Zaraz ktoś
zakrzyknie jak to, wszak i to i tamto – literatura. Doda, że
istnieją twórcy podręczników tzw. kreatywnego pisania, którzy
zęby zjedli na udowadnianiu, że jak ktoś nie poradzi sobie z
materią opowiadania, to z powieścią też.
Odpowiem tak: przewóz ludzi
może odbywać się autobusem albo pociągiem. I cel może być ten
sam. Ale chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie upierał się
przy stwierdzeniu, że uprawnienia kierowcy pozwalają zastąpić
maszynistę w lokomotywie? To niedorzeczne.
No i kto się wszystkiego z
podręczników nauczył? Każdy posiada jakieś doświadczenia
edukacyjne. Podręczniki ułatwiają posługiwanie się podstawowym
poziomem i nic więcej. Twórczość jest o wiele bardziej wymagająca
niż cokolwiek innego. To oryginalność, żaden podręcznik tego nie
nauczy.
Opowiadania przede wszystkim są
łatwe, bo przyczynkowe. Z niewiadomych dla mnie przyczyn ja łatwymi
konstrukcjami się brzydzę. Utrudniam, choć przecież za szaradami
jako takimi nie przepadam. Wynikałoby, że dlatego nie cenię
kryminałów (i to prawda wyłączywszy Chandlera), to mimo
powyższego zastrzeżenia, należy zauważyć, że choć w kryminale
idzie o dość typowe zachowania, motywowane zwykle przyziemnymi
potrzebami, to sposób dokonania zbrodni jest skomplikowany. Każdy
jakoś gmatwa rzeczy proste. Należy to docenić. Dlatego i ja nie
umiem pozbyć się nawyku komplikowania historii, jakie przedstawiam.
Nie umiem wyrzucić tej wiedzy, że mózgu to się używa nie dla
jakichś filozoficznych celów, ale zwykle banalnych, które nam
chluby jako ludzkiemu rodzajowi nie przynoszą. A ponieważ
dostrzegam tę stronę ludzkiej natury, to wolę historie
trudniejsze, czyli powieści. One cały świat przedstawiony
logicznie muszą zawrzeć w obrębie siebie. Inna sprawa, że
większość książek do bujdy na resorach, a logiki w nich tyle, co
kot napłakał. Jednak za stary jestem, by wyzbyć się nabytych
przyzwyczajeń. Na innych książkach się wychowywałem, wpisane mam
odmienne normy, hurtowo produkowane bzdury nie trafiają do mnie.
Musiałbym chyba odkroić sobie część mózgu.
Widzicie, nawet żule pod
sklepem wiedzą, że typowo zagadywać o zeta nie warto. Prymitywizm
nie daje nadziei na sukces. Wymyślają sobie przeróżne sposoby.
Czy inaczej nie powinni zachowywać się twórcy? Nie tylko, że
powinni, muszą. Schematyczną konstrukcją trudno przyciągnąć
chętnego do podzielenia się już nie zetem, co kilkudziesięcioma.
A jednak nie próbują, bo nasz światek literacki to nuda. Wyjąwszy
parę oryginalnych i ciekawych pozycji, reszta klepana na jedno
kopyto. To dość niepoważne książki, w których Autorzy mylą
cynizm z ironią, stosują prostackie poczucie humoru. W ogóle nie
rozumieją, że humor nie równa się obniżeniu powagi. „Mistrz i
Małgorzata” czy „Paragraf 22” to książki tętniące
dowcipem, a jednak w odbiorze niezwykle poważne. Tego jednak nie ma
co szukać w naszych obecnych krajowych produktach. I powyższa
zasada dotyczy nie tylko fantastyki. Współczesne powieści są
nieestetycznie, nie zachowują piękna harmonii, nie zadziwiają, po
prostu produkcja masowa, tak podawana, że ma robić wrażenie, że
jej twórcę byłoby stać na więcej, gdyby zechciał. Ale nie chce
i tak sobie klepie. Czemu?
Przede wszystkim wydawnictwa
wydają takie rzeczy, bo one schodzą, a czemu inne nie schodzą? Bo
tylko takie wydają. Koło domknięte. Na dodatek wydając same
bzdety, wydawcy zatracili umiejętność odróżnienia dzieła
wartościowego od byle jakiego. Cofają się w rozwoju. Dokładając
hekatombę, jaka dotknęła szkolnictwo i wręcz dramatyczne
obniżenie wymogów lekturowych, mamy taki rezultat, że czytanie ze
zrozumieniem stało się czynnością tak rzadko spotykaną jak to
szewstwo, nie polegające na klepaniu w to samo kopyto, ale
dostosowaniu wyrobu do klienta. Czyli czytelnicy stali się
zagrożonym gatunkiem. Wprawdzie desperacko szukają czegoś nowego,
ale dostają stale to samo. Dziwi mnie, że w ogóle próbują
cokolwiek znaleźć. Nie znajdą. Przełamanie impasu nie nastąpi
poprzez zmianę polityki wydawnictw, one wciąż będą tłukły to
samo, trzeba jakiegoś rewolucyjnego pomysłu.
Ktoś mógłby wyciągnąć
wniosek, że opisuję wydawców jako durniów. Nie, w zasadzie to
chcę powiedzieć coś gorszego, oni nie kochają tego, co robią, a
zajmowanie się kulturą to nie przymusowa orka, odbębniana jak
pańszczyzna, to powinno być powołanie. Inaczej nie ma, bo kultura
to dokładanie kolejnej cegiełki do dobra wspólnego, nie
zaczarowywanie słupków. Tym bardziej, że jak widać, te słupki
nie rosną, a obumierają.
Zresztą podobny proces już na
polskim rynku zaistniał. W dziewięćdziesiątych latach dotyczył
prasy. Uwierzono w mit przeciętnego czytelnika gazetowego, do niego
dostosowywano przekaz. W rezultacie prasa lokalna dogorywa, a
centralna ledwie dyszy. Na ile zadziałały tu procesy nieuchronne, a
na ile wpływ miało zaniżanie poziomu, to rozważanie akademickie.
Efekt widać, próba oddziaływania na trend zakończyła się
fiaskiem. Widać, że czytanie to nie to samo co sprowadzanie
badziewia z Chin, gorszy produkt nie zastępuje lepszego. Podaż
jednego i drugiego harmonijnie maleje.
Tak samo dzieje się z edukacją
dzieci i młodzieży. Obniżanie poziomu nie skutkuje pogłębieniem
umiejętności czytelniczych, raczej redukowaniem samej potrzeby
lektury.
Słowem znaleźliśmy się w
sytuacji opisanej bon motem Piłsudskiego, że głową muru nie
przebijesz. Choć on dodawał, że jak zawiodły inne metody, to i
tej należy spróbować.
Już mnie głowa boli na samą
myśl.
Wracając do opowiadania jako
gatunku literackiego, to bazuje ono na dwóch podstawach: pomyśle i
puencie, zwykle podawanej z opóźnieniem, bo wszyscy spodziewają
się, że nastąpi. Obeznany ten zabieg konstrukcyjny. Widzicie,
twórcy kombinują. Taka nasza ludzka natura. Opowiadanie rzadko się
odnosi do innych zjawisk niż już opisane. Nawiązuje do nich,
przekręcając na własna modłę.
Ale powiecie taki „Wiedźmin”
był nowatorski. No, nie do końca. Sapkowski uwielbiał przekręcać
w opowiadaniach obeznajomione motywy, baśniowe szczególnie,
wyciągał przy tym nieciekawe wnioski dotyczące kondycji ludzkiej,
a tak najbardziej to postmodernistycznie zajmował się naszą obecną
epoką. Nie podzielam jego wyroków dotyczących opresji większości
nad mniejszością. Uważam wręcz przeciwnie, że żyjemy w czasach,
kiedy tyrania nielicznych uprzykrza życie stłamszonej większości,
ale to inna rzecz, idzie tu o uwidocznienie tego, czym zajmuje się
opowiadanie – to przyczynek, inne omówienie tego, co już zostało
ugruntowane w tradycji.
Sam napisałem ich kilka. W
swoim czasie jedno nawet zostało nagrodzone. Nie, błąd –
tylko wyróżnione. Wtedy w dość znanym, etosowym periodyku, który
dziś ma wciąż jakieś inteligenckie pretensje, ale w zasadzie z
nieco innej pozycji przyklaskuje machlojkom elity. Mniejsza z tym.
Zająłem się wtedy takim Syzyfem, nie znając rzecz jasna tekściku
znanego Francuza, który postulował nad uczynieniem tego herosa
szczęśliwym.
Ja po prostu bezczelnie to
zrobiłem, odnosząc się wprost do mitu. Nie zmieniając go jednakże
w nowatorski, a typowy sposób postmodernistycznie opisując nasz
światek. Nie. Dałem tylko odmienne widzenie jego kary.
I tym są opowiadania, dodatkiem
do istniejącej już tradycji. Dokładaną cegiełką do muru.
By o tym samy powiedzieć nieco
inaczej: tłem opowiadania jest jakieś zewnętrzne odniesienie, w
powieści całe musi się zmieścić w jej obrębie i z niego
wynikać. W tym wypadku tło fabularne musi zagwarantować logikę
historii.
Czyli opowiadanie to szczepienie
istniejącej już rośliny nowym pędem. Powieść to drzewo z
korzeniami.
Obecne opowiadanie to w sumie
też nic innego. Do jego stworzenia skłoniła mnie jakaś typowa
bzdura, w której pojawiali się niewolnicy i ich panowie. Po prostu
zająłem się tymi relacjami, ale trochę na opak. Nie trzeba od
razu opowiadać wszystkiego, mówić za wiele o imperium, w jakich
dzieje się fabuła „Niewolnicy”, przedstawiać struktury
legionów lub zajmować się zakresem uprawnień prokuratora.
Wiadomo, że to się do czegoś odnosi, to jakoś obeznany świat, co
innego w tym opowiadaniu istotne.
Pisałem je, nie spiesząc się,
poprawiałem równie wolno, coś mi ostatnio motywacja kuleje.
Ukazujące się części będą nie za długie, kilka stron. W
zasadzie to zawsze takie powinny być. Za wiele tekstu na ekranie
komputera to mordęga, a dobry komputer to taki, na którym gry
chodzą, a nie jakieś fabuły przemawiają.
Tyle na dziś, jutro część
pierwsza.
Etykiety: Niewolnica, Pan, wstęp
Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna