sobota, 14 maja 2016

Zapowiedź - Niewolnica i jej Pan

Dzisiejszy wpis powstał ze względu na opowiadanie.
Ale, ale, przecież ja opowiadań nie piszę.
Przede wszystkim stąd, że opowiadania to jednak zasadniczo co innego niż powieść. Zaraz ktoś zakrzyknie jak to, wszak i to i tamto – literatura. Doda, że istnieją twórcy podręczników tzw. kreatywnego pisania, którzy zęby zjedli na udowadnianiu, że jak ktoś nie poradzi sobie z materią opowiadania, to z powieścią też.
Odpowiem tak: przewóz ludzi może odbywać się autobusem albo pociągiem. I cel może być ten sam. Ale chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie upierał się przy stwierdzeniu, że uprawnienia kierowcy pozwalają zastąpić maszynistę w lokomotywie? To niedorzeczne.
No i kto się wszystkiego z podręczników nauczył? Każdy posiada jakieś doświadczenia edukacyjne. Podręczniki ułatwiają posługiwanie się podstawowym poziomem i nic więcej. Twórczość jest o wiele bardziej wymagająca niż cokolwiek innego. To oryginalność, żaden podręcznik tego nie nauczy.
Opowiadania przede wszystkim są łatwe, bo przyczynkowe. Z niewiadomych dla mnie przyczyn ja łatwymi konstrukcjami się brzydzę. Utrudniam, choć przecież za szaradami jako takimi nie przepadam. Wynikałoby, że dlatego nie cenię kryminałów (i to prawda wyłączywszy Chandlera), to mimo powyższego zastrzeżenia, należy zauważyć, że choć w kryminale idzie o dość typowe zachowania, motywowane zwykle przyziemnymi potrzebami, to sposób dokonania zbrodni jest skomplikowany. Każdy jakoś gmatwa rzeczy proste. Należy to docenić. Dlatego i ja nie umiem pozbyć się nawyku komplikowania historii, jakie przedstawiam. Nie umiem wyrzucić tej wiedzy, że mózgu to się używa nie dla jakichś filozoficznych celów, ale zwykle banalnych, które nam chluby jako ludzkiemu rodzajowi nie przynoszą. A ponieważ dostrzegam tę stronę ludzkiej natury, to wolę historie trudniejsze, czyli powieści. One cały świat przedstawiony logicznie muszą zawrzeć w obrębie siebie. Inna sprawa, że większość książek do bujdy na resorach, a logiki w nich tyle, co kot napłakał. Jednak za stary jestem, by wyzbyć się nabytych przyzwyczajeń. Na innych książkach się wychowywałem, wpisane mam odmienne normy, hurtowo produkowane bzdury nie trafiają do mnie. Musiałbym chyba odkroić sobie część mózgu.
Widzicie, nawet żule pod sklepem wiedzą, że typowo zagadywać o zeta nie warto. Prymitywizm nie daje nadziei na sukces. Wymyślają sobie przeróżne sposoby. Czy inaczej nie powinni zachowywać się twórcy? Nie tylko, że powinni, muszą. Schematyczną konstrukcją trudno przyciągnąć chętnego do podzielenia się już nie zetem, co kilkudziesięcioma. A jednak nie próbują, bo nasz światek literacki to nuda. Wyjąwszy parę oryginalnych i ciekawych pozycji, reszta klepana na jedno kopyto. To dość niepoważne książki, w których Autorzy mylą cynizm z ironią, stosują prostackie poczucie humoru. W ogóle nie rozumieją, że humor nie równa się obniżeniu powagi. „Mistrz i Małgorzata” czy „Paragraf 22” to książki tętniące dowcipem, a jednak w odbiorze niezwykle poważne. Tego jednak nie ma co szukać w naszych obecnych krajowych produktach. I powyższa zasada dotyczy nie tylko fantastyki. Współczesne powieści są nieestetycznie, nie zachowują piękna harmonii, nie zadziwiają, po prostu produkcja masowa, tak podawana, że ma robić wrażenie, że jej twórcę byłoby stać na więcej, gdyby zechciał. Ale nie chce i tak sobie klepie. Czemu?
Przede wszystkim wydawnictwa wydają takie rzeczy, bo one schodzą, a czemu inne nie schodzą? Bo tylko takie wydają. Koło domknięte. Na dodatek wydając same bzdety, wydawcy zatracili umiejętność odróżnienia dzieła wartościowego od byle jakiego. Cofają się w rozwoju. Dokładając hekatombę, jaka dotknęła szkolnictwo i wręcz dramatyczne obniżenie wymogów lekturowych, mamy taki rezultat, że czytanie ze zrozumieniem stało się czynnością tak rzadko spotykaną jak to szewstwo, nie polegające na klepaniu w to samo kopyto, ale dostosowaniu wyrobu do klienta. Czyli czytelnicy stali się zagrożonym gatunkiem. Wprawdzie desperacko szukają czegoś nowego, ale dostają stale to samo. Dziwi mnie, że w ogóle próbują cokolwiek znaleźć. Nie znajdą. Przełamanie impasu nie nastąpi poprzez zmianę polityki wydawnictw, one wciąż będą tłukły to samo, trzeba jakiegoś rewolucyjnego pomysłu.
Ktoś mógłby wyciągnąć wniosek, że opisuję wydawców jako durniów. Nie, w zasadzie to chcę powiedzieć coś gorszego, oni nie kochają tego, co robią, a zajmowanie się kulturą to nie przymusowa orka, odbębniana jak pańszczyzna, to powinno być powołanie. Inaczej nie ma, bo kultura to dokładanie kolejnej cegiełki do dobra wspólnego, nie zaczarowywanie słupków. Tym bardziej, że jak widać, te słupki nie rosną, a obumierają.
Zresztą podobny proces już na polskim rynku zaistniał. W dziewięćdziesiątych latach dotyczył prasy. Uwierzono w mit przeciętnego czytelnika gazetowego, do niego dostosowywano przekaz. W rezultacie prasa lokalna dogorywa, a centralna ledwie dyszy. Na ile zadziałały tu procesy nieuchronne, a na ile wpływ miało zaniżanie poziomu, to rozważanie akademickie. Efekt widać, próba oddziaływania na trend zakończyła się fiaskiem. Widać, że czytanie to nie to samo co sprowadzanie badziewia z Chin, gorszy produkt nie zastępuje lepszego. Podaż jednego i drugiego harmonijnie maleje.
Tak samo dzieje się z edukacją dzieci i młodzieży. Obniżanie poziomu nie skutkuje pogłębieniem umiejętności czytelniczych, raczej redukowaniem samej potrzeby lektury.
Słowem znaleźliśmy się w sytuacji opisanej bon motem Piłsudskiego, że głową muru nie przebijesz. Choć on dodawał, że jak zawiodły inne metody, to i tej należy spróbować.
Już mnie głowa boli na samą myśl.
Wracając do opowiadania jako gatunku literackiego, to bazuje ono na dwóch podstawach: pomyśle i puencie, zwykle podawanej z opóźnieniem, bo wszyscy spodziewają się, że nastąpi. Obeznany ten zabieg konstrukcyjny. Widzicie, twórcy kombinują. Taka nasza ludzka natura. Opowiadanie rzadko się odnosi do innych zjawisk niż już opisane. Nawiązuje do nich, przekręcając na własna modłę.
Ale powiecie taki „Wiedźmin” był nowatorski. No, nie do końca. Sapkowski uwielbiał przekręcać w opowiadaniach obeznajomione motywy, baśniowe szczególnie, wyciągał przy tym nieciekawe wnioski dotyczące kondycji ludzkiej, a tak najbardziej to postmodernistycznie zajmował się naszą obecną epoką. Nie podzielam jego wyroków dotyczących opresji większości nad mniejszością. Uważam wręcz przeciwnie, że żyjemy w czasach, kiedy tyrania nielicznych uprzykrza życie stłamszonej większości, ale to inna rzecz, idzie tu o uwidocznienie tego, czym zajmuje się opowiadanie – to przyczynek, inne omówienie tego, co już zostało ugruntowane w tradycji.
Sam napisałem ich kilka. W swoim czasie jedno nawet zostało nagrodzone. Nie, błąd – tylko wyróżnione. Wtedy w dość znanym, etosowym periodyku, który dziś ma wciąż jakieś inteligenckie pretensje, ale w zasadzie z nieco innej pozycji przyklaskuje machlojkom elity. Mniejsza z tym. Zająłem się wtedy takim Syzyfem, nie znając rzecz jasna tekściku znanego Francuza, który postulował nad uczynieniem tego herosa szczęśliwym.
Ja po prostu bezczelnie to zrobiłem, odnosząc się wprost do mitu. Nie zmieniając go jednakże w nowatorski, a typowy sposób postmodernistycznie opisując nasz światek. Nie. Dałem tylko odmienne widzenie jego kary.
I tym są opowiadania, dodatkiem do istniejącej już tradycji. Dokładaną cegiełką do muru.
By o tym samy powiedzieć nieco inaczej: tłem opowiadania jest jakieś zewnętrzne odniesienie, w powieści całe musi się zmieścić w jej obrębie i z niego wynikać. W tym wypadku tło fabularne musi zagwarantować logikę historii.
Czyli opowiadanie to szczepienie istniejącej już rośliny nowym pędem. Powieść to drzewo z korzeniami.
Obecne opowiadanie to w sumie też nic innego. Do jego stworzenia skłoniła mnie jakaś typowa bzdura, w której pojawiali się niewolnicy i ich panowie. Po prostu zająłem się tymi relacjami, ale trochę na opak. Nie trzeba od razu opowiadać wszystkiego, mówić za wiele o imperium, w jakich dzieje się fabuła „Niewolnicy”, przedstawiać struktury legionów lub zajmować się zakresem uprawnień prokuratora. Wiadomo, że to się do czegoś odnosi, to jakoś obeznany świat, co innego w tym opowiadaniu istotne.
Pisałem je, nie spiesząc się, poprawiałem równie wolno, coś mi ostatnio motywacja kuleje. Ukazujące się części będą nie za długie, kilka stron. W zasadzie to zawsze takie powinny być. Za wiele tekstu na ekranie komputera to mordęga, a dobry komputer to taki, na którym gry chodzą, a nie jakieś fabuły przemawiają.

Tyle na dziś, jutro część pierwsza.

Etykiety: , ,

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna