O Gryfie
Dzisiejszy dzień jest poświęcony Gryfowi.
Ale by przejść do wyjaśnień w temacie, należy wspomnieć o tym jak powstawała ta opowieść.
Że pomysł dawny, to wiadomo.
Prawie wszystkie dawne, poza paroma, które nowe.
Pierwsza wersja historii Gryppina i gryfa to zapewne rok 1992. Wtedy jeszcze stukałem w klawisze na maszynie, a jako maszynopis i tylko jako maszynopis istnieje kolejna część Gryfa, zatem pierwszy tym bardziej. W tamtym czasie Gryf liczył sobie stron 340, jego kontynuacja 1066. Te 340 stron dało mi książkę o długości 720.
Strach pomyśleć o przełożeniu tych 1066.
W każdym razie tamto dawne pisanie było złe.
Bardzo.
Nikogo nie słuchałem, a upewniałem się o własnej racji. Zasad pisania nie stosowałem. W zasadzie nie dało się tego czytać. Jak przyjaciele to zmogli, nie wiem.
Przed pisaniem nowej wersji zajrzałem do starej. Ledwie, ledwie przebrnąłem.
Opuszczając po drodze co bardziej rozwlekłe idiotyzmy.
Musiałem, bo potrzebowałem planu, fabuła w zasadzie była dorzeczna, mogłem ją zostawić.
Z grubsza.
No i dowiedziałem się jak mają wyglądać partie środkowe i koniec. Narzucały się same.
Za to początek jawił się mgliście.
To go zostawiłem na razie.
Pisanie rozpocząłem od rozdziału szóstego. Po części dla przedstawionego powyżej kłopotu. Wiedziałem, że w trakcie powstawania Gryf niejako coś mi dopowie. Przyjąłem to za pewnik. Istniała jednak i druga przyczyna. Poprzednią rzecz kończyłem rozdziałem szóstym, była to bardzo ważna książka, a szósty rozdział w niej – prawdziwa męczarnia. Z którą poradziłem sobie nie nadzwyczajnie. Postanowiłem zatem, że Gryfa zaczynając od łatwego szóstego, kopnę trudności w tyłek. Wydało mi się to również ciekawe.
I z takim nastawieniem skrobałem po dwie stroniczki dziennie. Czasem odrobinę więcej. Ale z rzadka. Ten rozdział zabrał mi nieco mniej niż miesiąc. Skoczyłem następnie do rozdziału jedenastego, po czym wróciłem do ósmego, by znowu przed siebie do dwunastego i powrót dla zapełnienia luki, czyli rozdział siódmy.
A w nim Brennus.
I wspomnienie Runy.
Takie bardzo niespieszne pisanie zabrało mi około pięciu miesięcy.
Żałosne tempo.
Ale dowiedziałem się czegoś o Runie.
Och, wiedziałem co nieco, rzecz jasna, miałem plan i z grubsza fabułę. Ale to nie to samo, bo jednakże znaczące kwestie pozostawały niejasne.
Pojawienie się jasnowidza te mroki rozjaśniło.
Po prostu nastał dzień.
Skoczyłem zatem do Gryppinowych nauk w Runie, rozpoczynając rozdziałem czwartym. Po czym po kilku stroniczkach okazało się, że to jednak będzie trzeci.
Musiałem złamać poprzedni układ rozdziałów. Tym bardziej że końcem czwartego nie był koniec edukacji Gryppina i jego wyjazd z Runy.
Dawniej to wydarzenie wypadało w piątym.
Nonsens!
Gryppin kończy nauki i w świat, to jedynie właściwy układ książki, w której po cztery rozdziały przypadały na naukę, wędrówkę, Zurankę. Tego nie podważyłem, bo okazało się, że mam tak wiele materiału, że to co kiedyś działo się w czwartym i zahaczało o piąty, obecnie rozłoży się na dwa, trzy dawne, zresztą także na dwa. Czyli coś skróciłem.
Cud!
Wracając jednak do opowieści o genezie Gryfa, to po trzecim rozdziale natychmiast powstał czwarty. To jedyny taki przypadek kiedy powiązałem kolejność pisania z następstwem zdarzeń w książce. Po czwartym zaś przyszła kolej na pierwszy.
I niewiele zostało do końca. Ten etap zajął mi około półtora miesiąca. Raczej lekko mniej.
Niby szybciej.
Niby.
To są krótsze rozdziały, porównując do nich taki dwunasty lub szósty. Da się także zauważyć, że to nie akcja, bo dziania się to jednak właśnie więcej w takim szóstym, jedenastym, ósmym, dwunastym i siódmym.
Znaczące?
Chciałbym.
Czasem lubię myśleć, że nad tymi partiami akcji tak się męczyłem, bo w Gryfie bynajmniej nie akcja jest najważniejsza.
Mniejsza.
Wiadomo, że zostały już cztery rozdziały. Na pierwszy ogień poszedł dziewiąty. A w nim spotkanie Gryppina i Zuranki. Śmiałem się, jak to spisywałem. Śmiałem się również, kiedy później odczytywałem ten fragment. Wracałem do niego kilkukrotnie, bo mnie bawił i nie zdradzę chyba wielkiej tajemnicy, jeśli powiem, że to chyba mój ulubiony.
Rozdział dziewiąty powstał w siedem dni.
Siedem!
Naturalnie gdybym zabrał się od razu za kolejny, to byłoby jakoś... właśnie naturalne.
I nie.
Bo czy wtedy chciałbym wracać do wcześniejszych? Opowiedziałbym przecież to na czym mi najbardziej zależało.
Zatem powstał piąty.
W dni pięć.
A po nim drugi.
W cztery.
Teraz zapewne zyskujecie przekonanie, że dziesiąty to zabrał mi dni trzy.
Nie, sześć.
Czemu tak długo?
Bo najbardziej mnie zajmowało to, co działo się między Gryppinem a Zuranką. Czyli do tego miejsca, gdzie pukanie po nocy w okienko krecza, by wstawał, bo nastała taka okolicznośc, że jest trup. Późniejsze wydarzenia, choć konieczne, nie bawiły mnie szczególnie. Lecz po łebkach potraktować ich nie było wolno. Dałem z siebie, ile mogłem.
W każdym razie w 22 dni naskrobałem cztery rozdziały.
To dużo.
Gdybym zawsze miał takie tempo...
Niemożliwe!
Całość domknąłem na przełomie listopada i grudnia 2012-ego.
Wiedziałem, że było to dobre.
Ale poza mną nikt. Co się w zasadzie przez miniony rok jakoś szczególnie nie zmieniło. W każdym razie żeby dowiedział się ktokolwiek, musiałem przenieść tekst z karteczek na komputer.
Nie zabrałem się za to od razu. Najpierw trudziłem się nad Przeznaczeniem. Czyli tą książką z wymagającym szóstym rozdziałem. Przeznaczenie, które dziś nazywa się Ukryte. Kiedy zakończyłem, zabrałem się do Gryfa. Kropkę postawiłem 17-ego marca 2013-ego. Która to data dała mi wiele do myślenia. Tak wiele, że musiałem spojrzeć wstecz. Wiedziałem w jaki dzień tygodnia rozpocząłem wpisywanie Gryfa.
Wyszło mi, że był to 21-y lutego.
Bardzo się śmiałem, kiedy to odkryłem.
Przepisywanie Gryfa zawarłem w najważniejszym dla mnie okresie roku. Prawie co do dnia.
Ktoś powie: to tylko przepisywanie, nad czym się tu rozwodzić?
Jest.
Otóż to nie tylko przepisywanie, a pierwsza redakcja. W jej trakcie należało sporo dopisać, szczególnie atrybuty do dialogów, bo niekiedy przez półtorej strony nie znajdowało się ani jednego odnośnika. Ja wiedziałem kto mówi, ale obawiam się, że poza mną złapałby to rzadko kto, a wszak nie pisze się dla siebie.
No i nie tylko to należało dopracować. Czasem i nazwy, bo Runa czasem zwała się Exertun, ponadto na skutek nieciągłego pisania pojawiały się znaczące rozbieżności. Opracowałem także kilka nowych rozwiązań, to znaczy bardziej je wychodziłem. Musiały się pojawić.
Ciężka robota.
Ale energia we mnie buzowała. Nosiło mnie.
Później zaś wiadomo, że czytanie, poprawa. Wydruk dla mnie. Po czym redakcja na wydruku. Przypominające się zdania, które zapomniałem wpisać, bo pędziłem. Wpisanie i odkrycie, że Gryppin natychmiast po Runie wyrzeka się czarów. A przecież w zakonie kreczostwo wtłaczano mu przez dwanaście lat tak usilnie, że gdyby kazać mu skoczyć na łeb z wieży, to by skoczył. Więc zdziwiłem się sam sobie, że dopuściłem się takiego zaniedbania, dopisałem zatem jak czaruje w swoich pierwszych pracach, co oczywiście nie daje nic. A nie chciało mi się, bo to nudne.
Znowu czytanie, poprawa i wydruk dla pierwszych czytelników.
W taki sposób powstała wersja „a”, która trafiła do siostry. Ona bardzo chciała, mnie złość brała, bo byłem pewien, że to tylko strata mego czasu, o trudzie nie wspominając.
Oczywiście, rację miałem.
Oczywiście, ni strony nie przeczytała.
Lecz przez to popracowałem nad wersją „b”, bo i tak wydrukować musiałem. Mariusz chciał na drogę. Należało także dopisać to i owo. Dopisałem, Mariusz przeczytał ją na przełomie kwietnia i maja, bodajże podróżując do Holandii.
Nie czekając na jego recenzję, wprowadziłem kolejne zmiany, co zaowocowało już wersją „c”. Tej jednakże nie wydrukowałem, za to usłyszałem od pierwszego czytelnika, że wszystko źle, bo obydwaj krecze powinni iść na walkę z potworem, ponadto ludzie przygotowywać się do starcia.
Wiecie, tak naprawdę to drobiazgi w rozdziale jedenastym i dwunastym.
Ponadto dowiedziałem się, że przeczytał szybko, a Anatarius nie powinien być cięty na Gryppina, kiedy spotykają się po latach, niech będą serdecznymi kumplami, ponadto Gryfa porównał do twórczości pewnego polskiego Autora.
Którego ceni.
Dość.
Zacnego swoją drogą, a zasłużonego na pewno.
Do którego porównywany być nie chciałem, a w zasadzie nie ja, co Gryf, bo to jednakże książka jedyna w swoim rodzaju.
Nie wszystkie uwagi Mariusza mogłem uwzględnić. Tę o zarzuceniu ansy odrzuciłem z miejsca. Pozostałe w zasadzie były neutralne.
Upierał się przy nich.
Lubicie jak bohater przygotowuje się do starcia?
Ja bardzo. Ten Rocky, który biega coraz szybciej po schodach, Ged doskonalący magiczne umiejętności, Daniel Larusso malujący i polerujący samochody czy Kmicic pod Lublinem wyzywający Szwedów na rękę. Niektóre opowieści skupiają się tylko na tym wątku.
Uwielbiam go.
To droga bez drogi.
Zatem kilka zdań o tych ludziach, którzy proszą krecza, by ich uczył wstawiłem po niewielkim marudzeniu. Ostatecznie czy cały Gryf nie jest takim przygotowaniem do starcia potworobójcy ze straszydłem?
Inaczej rzecz się miała z wyprawą dwóch kreczów na gryfa.
Po pierwsze każdy z nich pracuje sam, ma własne metody, było to dla mnie oczywiste. Po drugie, ważniejsze, obydwaj by zginęli. Bo Gryppin uciekający z pola walki to rzecz niewyobrażalna, poza tym uprzedzająca finał z tym sercem gryfa, które kompozycyjnie ma być zaskoczeniem, jeśli nawet nie dla czytelnika, bo taki cokolwiek uprzedzony, to przynajmniej dla bohatera.
Nie mogli iść razem!
Ale przyjaciel naciskał.
Dodałem zatem fragment, że Gryppin idzie, ale błądzi, powiązałem go z tym, kiedy czarodziej Daleki w drugim rozdziale wyprowadza nowicjusza z labiryntu. Uznałem, że tak nawet jakoś zręcznie.
W taki sposób powstała wersja „d”, którą przeczytali Adaś, Ania i Kamila.
Adaś miał kilka uwag. Przede wszystkim estetycznych. Pewne obrazki mu się nie podobały. Widziałby je inaczej, bo fe, brzydkie.
Nie posłuchałem.
Ania przeczytała w cztery dni, a w zasadzie trzy wieczory: środowy, czwartkowy, piątkowy i sobotni ranek.
A ja już miałem wersję „e”.
Ale tej nie wydrukowałem.
Kamila wytknęła mi dwa miejsca.
Pierwsze w rozdziale drugim jak to przyjaciele obrabiają Gryppinowi zadek. Już kiedyś o tym wspominałem. Zawstydziłem się, że mnie poniosło i nie wiedząc kiedy straciłem umiar. Znalazłem sprytne rozwiązanie tego dylematu. Podzieliłem na części, dorobiłem puenty.
Z drugim fragmentem inna sprawa.
W Gryfie znajdowały się trzy miejsca, których nie byłem pewien. Nie miały za bardzo uzasadnienia. Jedno tak ukryłem, że dziś sam go nie znajdę. Dla drugiego, ważniejszego, znalazłem wytłumaczenie nieoczekiwane. Spojrzałem na ten fragment na nowo i zdumiałem się, że sensowny wtedy, kiedy czytać go inaczej. Przez całą książkę biedziłem się jak to miejsce wyjaśnić, a przecież umotywowane lepiej niż mi się wydawało.
Widać autora też coś może zadziwić.
I dobrze.
Z trzecim całkiem odmienna sprawa, bo w nim brakowało argumentacji. To ten fragment z kupcem winnym. Tam z Gryppina coś wyłazi. Kamila postawiła znak zapytania. Słusznie. Wyłaziło nie wiadomo dlaczego. Prawda wyłaziła. A „in vino veritas”, więc poprowadziłem odczytanie sensu tej sceny w tę stronę.
Tak powstała wersja „f”.
Też nie drukowana.
Po czym za czytanie zabrał się Jerzy.
I stwierdził, że wszystko źle, ale nie tak jak Mariusz, któremu w gruncie rzeczy nie podobały się drobiazgi w finale. O nie, tu zarzucono tekstowi tautologie, brak zróżnicowania języka postaci i w ogóle, że to powinna być retrospekcja.
Retrospekcja?
U Gryppina?
Tego sobka, który tylko dlatego nie uważa się za pępek świata, bo wtedy choćby jako odniesienie powinien zauważyć innych ludzi?
Jurek widział, na dodatek tak, że tę retrospekcję powinienem umieścić w miejscu spotkania z żubrzym królem. Właściwie to tylko te partie opowieści mu się podobały, jak krecz jedzie, ponosi klęskę, wraca i od nowa.
A to też tautologia.
Cóż, nie mogłem posłuchać przyjaciela.
Retrospekcja to spojrzenie na siebie i własną drogę, to trochę wątpienie w siebie. A przede wszystkim refleksja. A Gryppin, choć refleksu mu nie brak, to refleksyjny nie jest.
Z miejsca odrzuciłem ten pomysł.
Za to zacząłem zastanawiać się nad większym zindywidualizowaniem języków postaci.
Wcześniej było, ale trochę.
Jednakże Gryf będąc powieścią dość trudną, według moich zamierzeń miał być łatwiej przyswajalny właśnie poprzez brak takich zabiegów, a przynajmniej skromną ich liczbę. Czyli uprościłem z zamierzenia pewne aspekty.
Uznałem, że niesłusznie, więc zacząłem wzbogacać.
Żeby tylko to.
Z rozpędu zacząłem dodatkowo dookreślać Gryppina. Drobnostkami, bo chciałem by były to szczególiki, ale sugestywne. Składające się na całość, za to rozproszone. Tej drobnicy nabazgrałem cztery strony, a miałem wizję przynajmniej na drugie tyle. Niektóre udały mi się nad wyraz, na przykład rozmowa krecza z Pontrykiem w stajni Trinet. Inne też się udawały.
Aż za bardzo.
Wyraźnie traciłem umiar. Robiłem z Gryfa to, czym on nie był. Kiedy zrozumiałem do czego prowadzą moje zabiegi, krzyknąłem:
- Dość!
Oczywiście dodałem później jeszcze kilka drobnostek, a czasem nawet czegoś więcej, ale nie takich, które zaczynały mi przewracać cały zamysł.
Tak powstała wersja „h”.
„g” zgubiłem?
„g” wydrukowałem dla Mariusza. To wersja, która nie zawierała jeszcze wszystkich „jurkowych” dopisków.
Wersja „h” od „a” poza ważnymi dla mnie dodatkami różniła się także objętością, w formacie komputerowym typowym wyniosły one trzydzieści stron, dając w sumie 549.
Nad tą wersją pracowałem z redaktorem. Redakcja to był ten etap pracy z wydawnictwem, który wspominam ciepło. Redaktorka rozumiała o co mi idzie i była szybka. Nie proponowała wielkich zmian, w gruncie rzeczy drobiazgi. Tylko dwa odrzuciłem, kiedy usiłowała zastosować współcześnie brzmiące zwroty. Bardzo pilnowałem, by takie się nie znalazły. Wolałem trochę archaizowane, ale z umiarem, by nie przesadzić. A jeśli nie archaizowane, to neutralne, takie które w języku polskim osadzone mocno i od dawna. Ponadto pojawiły się jakieś dopiski, których potrzebowałem. Ale już naprawdę niewielkie.
Czyli wydany Gryf to wersja „i”.
Ale oczywiście istnieje już „j”.
Musiałem kilka spraw dookreślić.
I nie sądzę, by dla kogokolwiek kto przeczytał ten mój opis pracy nad Gryfem, wydało się to zaskakujące.
Etykiety: geneza, Jastek Telica, Serce Gryfa
Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna